Wróć do strony głównej

Praktyczny Przewodnik, część 2
Wielka Brytania, Eurostar Londyn-Paryż

Przed rozpoczęciem lektury radzę otworzyć sobie Wykaz pociągów 92 kB ( PDF 60 kB)

Mapa z zaznaczoną trasą przejazdu

Mapa jest dość duża i otwiera się w nowym oknie. Skan pochodzi z mapy DB "InterRail. Freie Bahn in ganz Europa", którą - wraz z praktycznym plastikowym etui na bilet - można otrzymać za darmo na większych stacjach w Niemczech, co polecam zrobić. Przydaje się zwłaszcza to etui.

Zaznaczone trasy są orientacyjne - tak jak i sama mapa.

(Powrót do pierwszej części przewodnika)

Podróżowanie pociągami w UK

Bez InterRaila jest szalenie drogie. Z InterRailem zaś można podróżować bez żadnych dopłat (oprócz Eurostara). Ale... no właśnie, zawsze musi istnieć jakieś "ale".
W Wielkiej Brytanii istnieje X (=dużo) przewoźników kolejowych. Niestety, nie wszyscy przewoźnicy akceptują nasz bilet, ale za to ci akceptujący nie chcą do niego żadnych dopłat. My podróżowaliśmy z Northern Rail, ScotRail, Central Trains i GNER. W pociągach Transpennine Express teoretycznie bilet nie jest ważny, ale konduktor nie bardzo wiedział co to za dziwo mu daliśmy i spokojnie nas puścił. Natomiast niemal na pewno sztuczka taka nie przejdzie w Virgin Trains (czytaj: najbardziej dogodne połączenia).

Reasumując, trzeba się mocno nagłówkować, aby zaplanować sobie trasę tylko właściwymi przewoźnikami. Brytyjski elektroniczny rozkład jazdy (http://www.nationalrail.co.uk/) nie potrafi ograniczyć się do wybranych przewoźników, w wielu wypadkach więc - gdy komputer notorycznie wypluwa nam nie takie połączenia - konieczne jest korzystanie z map i rozkładów tabelarycznych poszczególnych firm.

Brytyjska sieć kolejowa jest bardzo dobrze rozwinięta, zwłaszcza w Anglii. Pociągów jest sporo, aczkolwiek legenda o bajzlu na torach ma swoje uzasadnienia. Spóźnienia są na porządku dziennym, dwa razy też spotkaliśmy się z odwołaniem pociągu. Tak po prostu - człowiek stoi i czeka grzecznie na stacji, na wyświetlaczu nasz pociąg "On time", a za chwilę - bach - "Cancelled". I bądź tu mądry...

Dojazd na wyspę Skye (Szkocja)

Wyspa Skye to jedno z najładniejszych miejsc w Szkocji. Łot, banał. Ale prawdziwy. Można sprawdzić w galerii ;-)

Pierwsza część przewodnika skończyła się na promie do Newcastle. No to teraz już tu jesteśmy. Po pomyślnym zakończeniu odprawy paszportowej (jako obywatele UE nie mamy z tym najmniejszych problemów) trza się udać do autobusu (£1), który zawiezie nas do metra. Metrem (z nazwy - jest to coś w rodzaju naszej SKM w Trójmieście) za £1.30 (bilet na 1 strefę w automacie) dojedziemy do centrum.

(Northern Rail)

W Newcastle-upon-Tyne operuje Northern Rail. Pociągiem tego operatora dojeżdżamy do Carlisle. Prędkość i standard pociągów są znośne, aczkolwiek nie zachwycają - nasze nowe autobusy szynowe oferują większy komfort. W samym Carlisle nie ma kempingu, znajduje się on parę mil od miasta - należy więc podjechać pociągiem jedną stację, do Dalston, skąd zresztą i tak trzeba przejść z buta ze 2 km. Zawsze to jednak bliżej niż z Carlisle.

Pierwsze zdziwienie in minus - standard kempingu. Przyzwyczajeni do wysokiego poziomu skandynawskich kempingów tutaj za £4.40/osoba otrzymujemy wyłącznie dostęp do toalet i prysznica. Kuchni brak (co zresztą okazało się potem regułą). No, za to obok pole golfowe... Ale miejsce urokliwe na tyle, że wracając ze Szkocji zatrzymaliśmy się tam ponownie.

(First ScotRail)

Mniej więcej od Carlisle na północ (czyli w całej Szkocji) operatorem jest ScotRail. Tu również nie ma problemu z uznawalnością InterRaila. Standard pociągów podobny jak Northern. Prędkości słabe - np. 236 km Glasgow-Mallaig jedzie się 5 godzin, ale za to jakie widoki za oknem! BTW - w Glasgow są dwa ogromne czołowe dworce: Central i Queen Street. Przejście między nimi na piechotę (10-15 min.)

W Mallaig (stacja końcowa) do przystani, skąd odpływają promy na wyspę Skye (do Armadale), jest rzut kuflem. Koszt promu: £2.80.
Rozkład jazdy (jazdy?) promu na stronie http://www.calmac.co.uk/

Wyspa Skye (Szkocja)

Na Skye nie jeżdżą co prawda żadne pociągi, ale że spędziliśmy tam dwa dni, to należy się jej (tej wyspie znaczy się) parę zdań. Po wieczornym przybyciu ostatnim promem do Armadale zaczęliśmy myśleć o noclegu. Mieliśmy zamiar przenocować się gdzieś na dziko, ale z wychłodzeni i z przemoczonym namiotem mieliśmy ochotę przynajmniej na jakiś prysznic ciepły. Jak się potem okazało, prysznica nie było, za to nocleg pierwsza klasa - ale może po kolei.
Oficjalnie w Armadale żadnego kempingu nie ma, ale na przystanku autobusowym zaraz po wyjściu z promu ogłoszenie: miejsce pod namiot Ł3 i tajemnicze alternative cabin za £5. Telefon, za 3 min. przychodzi pani i prowadzi pokazać nam miejsce noclegowe. Po zobaczeniu alternative cabin nie chcieliśmy oglądać już pola namiotowego...
W tej chatince nie ma wody (trza przynieść z pobliskiego kranu) i kibla, przysznice są gdzieś w bliżej nieokreślonej odległości (nie chciało nam się szukać, wszak od brudu jeszcze nikt nie umarł). Najważniejsza była koza (dla niewtajemniczonych: typ piecyka) i w tej kozie napaliliśmy. Było ciepło i wysechł namiot, a to były dwie najbardziej potrzebne rzeczy wtedy.

Drugi dzień na Skye zaczęliśmy od podróży autobusem do Broadford (£2.90). Tam znajduje się relatywnie tani supermarkecik. Następnie nieudolnie próbowaliśmy (ze dwie godziny) łapać stopa w głąb wyspy. Generalnie podejmowaliśmy próby stopowania kilkakrotnie w trakcie pobytu w Szkocji i żadna nie zakończyła się sukcesem - ale może mieliśmy pecha. W Internecie znalazłem relację z 2000 r. osoby, która po Skye przemieszczała się w ten zacny sposób, a więc nie jest to całkowicie wykluczone. W każdym razie do Sligachan pojechaliśmy autobusem za £3.90 (do dziś skacze mi ciśnienie jak sobie przypomnę te ceny za przejechanie kilku-kilkunastu km). W Sligachan camping (Ł4.00/osoba, za te pieniądze tylko kible i prysznic - kolejny skok ciśnienia), drogo więc, ale widoki tak nieprawdopodobne, że rekompensują wszystko. Pogoda również nie zawiodła. Poszliśmy w teren, słońce się schowało za górą i... wtedy te małe sukinsyny, meszki (miggies), pokazały co naprawdę potrafią. W informacjach o tych przeklętych małych diabłach nie ma ani cienia przesady. W porównaniu z meszkami, szwedzkie komary to przytulne domowe zwierzątka, które można pogłaskać i wyprowadzać na spacer... Wszystkie repelenty zawodzą, moskitiery także (mają za duże oczka). Po powrocie do namiotu całe ręce mamy zjedzone. Do wyjścia zmusiła nas tylko perspektywa piwa w pobliskiej knajpie (Sligachan składa się z hotelu, kempingu i knajpy). W knajpce kelnerem był Polak, a jakże. Po jedym piwie (wstyd, ale koszty, koszty...) wracamy do namiotu, klnąc na meszki.

Rano następnego dnia było jeszcze ciekawiej. Godzina chyba szósta, budzę się, coś mi leży na twarzy. To namiot. Po piękniej pogodzie zostało tylko wspomnienie i zdjęcia, lodowaty deszcz, wichura, mgła - oto co zobaczyłem po wyjściu z namiotu. Wtedy też przekonaliśmy się naocznie, że tropik do stelażu należy mocować na wszystkie uchwyty ;-) Dość silnie zwiększa to stabilność namiotu. Tym sposobem oprócz tradycyjnych szkockich meszek zaznaliśmy także tradycyjnej szkockiej pogody. Nic to, rzeba jechać dalej, wsiadamy w autobus do Kyle of Lochals (Ł4.55 - zawał serca), skąd pociągiem mamy się udać do Inverness. Warto nadmienić, że w Szkocji wszystkie drogi nie prowadzą do Rzymu, ale właśnie do Inverness.

Miał być przewodnik, zaczyna się robić relacja, więc podsumuję ważniejsze komunikacyjne rzeczy ze Skye. Dostać się na wyspę można dwojako, albo promem, albo też mostem w Kyle. Komunikacja stopem podobno jest możliwa (nam się nie udawało), autobusy są i w sezonie jeżdżą dość często, ale swoje kosztują. Należy unikać pokonywania krótkich odcinków autobusami długodystansowymi, bo one są droższe niż lokalna komunikacja autobusowa Skye.

I gdyby nie meszki, Skye byłoby jedym z najpiękniejszych miejsc na świecie. A tak to człowiek zapamiętuje głównie je.

Kyle - Inverness - Perth - Carlisle

Z Kyle of Lochals do Inverness kursują pociągi dobrze nam znanego ScotRail. Malownicza stacyjka kończy się praktycznie na morskim nabrzeżu. Droga do Inverness spokojna i wśród ładnych widoków. Lądujemy w malowniczej szkockiej mieścinie, znanej między innymi z nieistniejącego, ale jednak ściągającego turystów potwora z Loch Ness. Po wstąpieniu Polski do UE stała się też chyba centralnym miejscem pracy naszych rodaków na północy Wyspy - na campingu naszych zatrzęsienie.

A właśnie, camping w Inverness - duży, dobrze wyposażony i za £4.25/osoba. Ale daleko od stacji kolejowej (albo przynajmniej wydaje się, że daleko, jak się idzie z ciężkim plecakiem asfaltem). Raz podjechaliśmy nawet autobusem miejskim za £1.1. Miejsce sympatyczne, jakoś po drodze ze stacji na camping jest Tesco, gdzie można zaopatrzyć się w produkty przyjazne podróżnikom - czyli rzecz jasna Tesco Value.
Knajpek sporo, znaleźć można takie typowe angielskie puby.

Po noclegu na campingu podróż przez prawie cały dzień pociągami ScotRail. Podjechaliśmy do znanego już nam campingu koło Carlisle, gdzie miały miejsce dwa wiekopomne wydarzenia: fotografowanie kiczowatych obrazków a'la jeleń na rykowisku oraz gotowanie ostatniej ogórkowej.

Carlisle - Leeds - Liverpool - Birmingham New Street

(Northern Rail)

Zaplanowanie tej podróży zajęło nam sporo czasu, chodziło jak zwykle o przewoźników - automatyczna wyszukiwarka wyrzucała cały czas połączenia z Virgin Trains, a ta burżujska firma InterRaila nie uznaje. Zgodnie z prawem Murphy'ego, Virgin oferuje najczęściej najszybsze i najbardziej dogodne połączenia.

Pojechaliśmy więc trochę na czuja, w Leeds zapytaliśmy konduktora Transpennine Express, czy można jechać na ten bilet (nie używszy nazwy InterRail). Wiedzieliśmy, że w pociągach Transpennine Express teoretycznie bilet nie jest ważny, ale konduktor nie bardzo wiedział co to za dziwo mu daliśmy i spokojnie nas puścił. Dzięki temu sprawnie dojechaliśmy na Liverpool Lime Street.

Z Liverpool Lime Street pociągiem Central Trains (kolejne pociągi bez dopłat) dojechaliśmy do Birmingam, gdzie kolega Katz został, a kolega Halski miał kontynuować podróż jeszcze przez 2 tygodnie, m.in. składając gospodarską wizytę dawno nie widzianej przyjaciółce z dawnych licealnych czasów - Karolinie, obecnie zamieszkałej w Lincoln.

Birmingham - Lincoln - London King's Cross

Pokonanie stukilku km do Lincoln (tak, właśnie tam kręcili Kod Da Vinci) pociągami Central Trains - bezproblemowo, wyłączając nastawioną na minus 1000 stopni klimatyzację w tych pociągach. Ale wyłączając klimatyzację i wyższy standard wykończenia wnętrza, pociągi CT można chyba przyrównać do naszych osobowych - kula się toto niespiesznie po torach i zatrzymuje na małych stacyjkach. Prawdziwe przyspieszenie zaoferował dopiero GNER, na który przesiadłem się na stacyjce Newark North Gate.

O dziwo, w szybkich pociągach GNER również można podróżować bez dopłat. Są to pociągi pospieszne, choć oferujące standard naszych InterCity. Bardzo podobał mi się jeden z pomysłów racjonalizatorskich - "ciche wagony" - gdzie przynajmniej teoretycznie nie rozmawia się przez komórki, nie słucha muzyki, itp.

W Londynie trzeba się jeszcze przemieścić z jednej stacji na drugą - ponieważ chyba wszystkie kluczowe londyńskie stacje są czołowe (tzn. "ślepe" - jak Wrocław Świebodzki), podróżnych jadących z północy na południe czeka przejażdżka metrem. Koszt: £2 za jednorazowy bilet w strefie ścisłego centrum (przesiadka możliwa).

London Waterloo - Paris Nord

(Eurostar)

Eurostar to zdecydowanie najlepszy sposób na dostanie się z Londynu do Paryża. 2h 40 min i z centrum do centrum. Obłożenie pociągu i jego długość świadczą o bardzo dużym zainteresowaniu - pociąg pełny. Nie należy się jednak spodziewać luksusów - Eurostar oferuje wygodę autobusu, czyli ciasne fotele - zwłaszcza jak na moje gabaryty. Ale czym innym dostaniemy się w tak krótkim czasie z centrum Londynu do centrum Paryża?

Niestety Eurostar nie akceptuje InterRaila, ale oferuje nam "opłatę specjalną" w wysokości £50. Plusem tej opcji - choć drogiej - jest elastyczność. Bilet możemy kupić nawet 1-2 godziny przed odjazdem. Natomiast planując taką podróż dużo wcześniej, można przez Internet kupić bilet za połowę tej ceny, ale jesteśmy wtedy ograniczeni dokładną datą i godziną wyjazdu. W trakcie jazdy pociągiem - zmiana czasu (przypomina o tym miy głos z głośników).

Planując podróż Eurostarem, należy mieć na uwadze czas potrzebny na odprawę - należy zgłosić się co najmniej 30 min. przed odjazdem pociągu. Odprawa przypomina tę lotniczą. Sama podróż robi spore wrażenie - zwłaszcza jak się pierwszy raz jedzie szybkim pociągiem. Główna myśl: jak oni to robią, że przy prędkości 300 km/h nic a nic nie słychać i nie trzęsie? (wtedy w głowie pojawiają się obrazki z polskiej osobowej taradajki, którą przy prędkości 40 km/h rzuca jak w niezłym symulatorze lotu).

(Przejście do trzeciej części przewodnika)

Informacje o krajach

Jako że Wyspy są dość dobrze opisane w Internecie i to przez ludzi bardziej biegłych w temacie, ograniczę się do kilku podstawowych informacji.

Wielka Brytania

  Ceny:

dość wysokie, porównywalne ze szwedzkimi. Ale głowa do góry - Tesco Value Twoim przyjacielem.

Piwo w knajpie w Szkocji Ł2-2.5.

  Noclegi:

Kempingi są słabo wyposażone (w porównaniu ze Skandynawią) i kosztują w granicach Ł4-5/osoba/noc. Widać nastawienie raczej na turystów zmotoryzowanych.

  Przewodniki
oraz IT:

warto mieć ze sobą przewodniki, z zagranicznych serii oczywiście Lonely Planet i The Rough Guide.

  Inne

Dostęp do Internetu czasem na kempingach.

Na szkockie meszki nie działa totalnie nic.

Koniecznie dobrze zaplanować podróż ze względu na mnogość przewoźników. Praktycznie pozostają tylko tabelaryczne rozkłady jazdy dostępne w PDF na stronach przewoźników. Jazda pociągiem na zwykły bilet kosztuje majątek.

Po angielsku znacznie łatwiej się porozumieć w Skandynawii niż z kierowcą autobusu w Newcastle.


Opracowanie internetowe (c) Wojtek Michalski. Strona stanowi nierozłączną część witryny http://www.kolej.one.pl/~halski/.