Wróć do strony głównej

Alternatywna relacja Katza
Szwecja, Norwegia, Wielka Brytania

 

Wstęp

Jak pojechać za nieduże pieniądze tam, gdzie drogo? Da się, tylko trzeba mieć sposób. Najsensowniejsze są dwa. Pierwszy, to wziąć samochód, grupę ludzi, dużo jedzenia i w drogę. Tak podróżował mój kumpel z kolegami. Sposób drugi: wykupić bilet Interrail, wziąć Halskiego, plecak na plecy, dużo jedzenia i w drogę. Tak właśnie podróżowaliśmy w zeszłym roku.

Backpacking, jak to się przyjęło nazywać w krajach Zachodu, to przyjemny i niedrogi sposób zwiedzania świata dla ciekawskich i lubiących podróże przez duże P, a nie wakacje pod palmą z Neckermannem. Potrzebny jest tylko środek transportu. Kolej w Europie nie należy do najtańszych, ale po to właśnie wymyślono Interrail; wybierasz strefę, planujesz drogę (albo zdajesz się na podmuch wiatru), zakładasz dom na plecy, wątpliwej jakości konserwy i zupki w proszku pakujesz pomiędzy gacie i skarpetki, i w drogę.

Oczywiście Halski i ja to parodia backpackers, ale klimat pozostaje. Pamiętam, że kiedy wyruszając z Warszawy zapięliśmy paski od plecaków, to brzuchy zaczęły nam pomiędzy nimi zwisać. Mieliśmy wybór - albo nieść wygodnie plecaki, albo wyglądać sexy. Kiedy na horyzoncie nie było uroczych Szwedek, wybieraliśmy oczywiście to pierwsze.

Poza tym same pozytywy - poczuliśmy się znowu jak 10 lat wcześniej, kiedy łaziliśmy po Tatrach w pierwszych górskich butach. Ja tym bardziej, bo wciąż mam te same buty. Cóż, niech to będzie kryptoreklama legendarnej trwałości Karrimora. Halski to mutant, więc ma kacze nogi i już trzecie buty za tą samą cenę - wszystkie rozwala na gwarancji. Szczęściarz.

Tak więc jeśli tylko założycie, że noclegi będą na campingach lub na dziko (Skandynawia to raj dla lubiących to drugie), za jedzenie posłuży wam zawartość plecaka (najlepiej dokupywać tylko chleb i wodę) a myć będziecie się w toalecie w pociągu (osoba o wzroście 190 cm jest w stanie umyć się od stóp do głów w małym zlewie w kabince wielkości 1 m x 1m - zostało to przez nas dowiedzione naukowo), to gwarantuję, że zobaczycie kawał pięknego świata za niewielkie pieniądze.

Poniżej prezentuję wyrywkowe zapiski z alternatywnego dziennika podróży, robionego w pociągu ołówkiem na kolanie. To relacja typowo polska, wybredna, dla wymagających. Jednym słowem: lektura tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

Motto: "Kiruna to dziura". (Kamil)

Stockholm - Boden

Do przedziału dosiada się pół-Duńczyk pół-Szwed z brodą i opowiada, że odbywa sentymentalną podróż do mamy. Jakiś dziwny jest. Potem dosiada się młody, brodaty Szwed i dziadzio, który ma pewnie ze 350 lat. Młody pisze pracę doktorską z przemieszczania się dzików. Jak się przemieszczają, to wysyłają mu SMSy gdzie są. Pracę sponsoruje mu Związek Myśliwski. A to spryciarze. Młody strzela hobbystycznie na turniejach rycerskich z własnoręcznie zrobionego łuku. Demonstruje. Wszyscy, nawet dziadzio, mówią płynnie po angielsku. Cholerni szpanerzy.

3 sierpnia 2005

W Boden przesiadka do Abisko. Podróż widowiskowa, pociąg jak z Ikei. W Abisko tylko 4 godziny, ale widoki takie, że kopary nam opadły. Miejscowa dziewczyna wyprowadza sobie psa husky na spacerek nad górską rzeką. Chciałem ją dogonić i poprosić o rękę, żebym mógł tam zostać, ale gdzieś uciekła. Kibel w schronisku czystszy niż u mnie w domu. Dokonuję w nim pierwszego zrzutu na szwedzkiej ziemi.
Jedzenie: dwa flapjacki (takie sobie).
Picie: Fanta cytrynowa i espresso z mlekiem (bo Halski wcisnął zły guzik w barze).

Gallivare
Nocleg na campingu. Noc jasna, ale w nocy temperatura spadła chyba do -3'C. Halskiemu przymarzły gluty z nosa do słupka od namiotu i musiałem go odmrażać zapalniczką.
Pierwszy prysznic (czysty).
Obiad: Żurek domowy ze spleśniałą kiełbasą (oskrobaną - recycling). Chleb szwedzki (dobry).
Picie: herbata (z kubka).

Halski upiera się, że nie tylko on beka głośno na campingu, gdyż facet z namiotu obok też właśnie głośno beknął. Osobnik ów wygląda jak szwedzki kucharz z Muppet Show. Prawdopodobnie to jakiś drwal z północy - stąd maniery. No proszę, Halski z Wrocławia, a na drwala by się nadawał. Polak potrafi.

4 sierpnia 2005

Gallivare - Na pytanie czy potrzebujemy rezerwacji, przewodnik śmieje się, że raczej nie, bo oprócz nas jedzie jak na razie tylko 10 osób i pies. Szwedzki kucharz wsiada z nami do pociągu. Robi sobie kanapki, siorbie herbatę z termosu i beka. Jednogłośnie ogłaszamy go maskotką wycieczki.

Moskosel - Na stacji wita nas para muzyków ludowych o charakterystycznym wyglądzie z okresu Abby. Trudno powiedzieć o czym śpiewają - może o pociągach i reniferach, a może o cyckach i dupach. A może w ogóle nikt ich nie rozumie, bo to Finowie.
Ponieważ zauważyliśmy w wycinku prasowym, że tradycyjnie siedzą tu już od lat, teoria Katza głosi, że siedzą tam cały czas i tylko donoszą im piwo i kotlety z renifera, teoria Halskiego zaś, że znoszą ich pijanych ze strychu kiedy nadjeżdża pociąg i sadzają na krzesełkach, po czym wynoszą kiedy turyści odjadą. Poraża luksusem także miejscowa wypożyczalnia markowych rowerów górskich. Tu nikt nam nie macha, bo za mało kupiliśmy. Jak widać liczba przedmiotów z renifera, które można kupić jest ograniczona. Szwedzki kucharz dopił kubek herbaty i po raz kolejny beknął donośnie.

Most - Moje pytanie o to, czy ten most to ten sam, który jest w folderze reklamowym, wywołuje zmieszanie przewodniczki. Chyba tak. Ile ma lat? Kolejne zmieszanie. Ale stary jest. Christian będzie wiedział. Christian wie, że ma z 80 lat, ale nie wie czy to ten sam co w folderze. Halski dobija go pytaniem o spis odległości między stacjami. Cholera, zawsze znajdą się jacyś zawracacze dupy. Dał nam nawet jakąś rozpiskę, żebyśmy się odpieprzyli.
Jedzenie: kanapka z czeskim pasztetem.
Picie: herbata z termosu (gorąca).

Koło Polarne - Ponieważ było napisane Polcirkeln, wyglądało to na siedzibę jakiejś firmy polonijnej, a tymczasem była tylko kiełbasa z renifera, którą częstował zarośnięty grubas w czerwonym podkoszulku. Opowiadał, że chciał się zapisać do Samoobrony, ale ponoć go nie chcieli. Też mi renifer, smakuje jak salami. Ruch na tym Kole Polarnym większy niż na głównej ulicy Sztokholmu, kto by przypuszczał. Ale to pewnie dlatego, że wszyscy chcąmieć zdjęcie przy tabliczce. Grubas, jak zresztą wszyscy na prawie każdej stacji, żegna nas machając.


5-17 sierpnia 2005

Sorsele - Nocleg na campingu. Kolejna brzydka dziura z przedpotopową biblioteką, w której nawet szybki Internet jest za darmo. Wszędzie stare graty, głównie Volva i Saaby. Pewnie wieśniaków nie stać na nowe. Camping jak zwykle pełen Mietków. Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Szwed z recepcji po cichu daje nam klucz do osobnej świetlicy, skromnie wyposażonej w lodówkę, pralkę, suszarkę, tv z video i kablówką, regał z książkami i wygodną kanapę. Klucz Halski zgubił oczywiście honorowo następnego dnia. Dowiadujemy się, że nasze sąsiadki z pociągu są z Norwegii. Pewnie dlatego są nadęte i brzydkie.
Jedzenie: żurek z kabanosem w towarzystwie stada śmierdzących Mietków.
Rano: jogurt leśny (zajebisty) i miejscowe placki (bomba).

Ostersund - Dojechaliśmy o 23:08. Dziura. Wszystko pozamykane. Będziemy nocować na dworcu. Dworzec zamknęli o 24:00. Nocujemy na dziko między torami a szosą, w namiocie rozbitym w 15 minut w temperaturze około +5'C w kamienistym błocie. Zaczyna padać. Idziemy spać. Obok rundkę robi jakiś pijany motocyklista.
W nocy było chyba -30'C. Halski z wrażenia się zsikał i przymarzł do ziemi. Musiałem odkopać go saperką.
Jedzenie: kanapki z pasztetem (czeskim).
Picie: woda (bez gazu). Halski mówi, że skurwiała, ale nie wiem o co mu chodzi.

Ostersund - Strolien - Trondheim - Na granicy przesiadka w odjechany norweski pociąg. Automat do kawy nie przyjmuje szwedzkich koron, więc kawy nie będzie. Kontroli paszportowej też nie.

W Trondheim ładna pogoda. Przez dwie godziny. Zanim zaczęło padać, zwiedziliśmy kawałek tej dziury. Obleśne bloki i odrapane stare domki. Wszędzie jeździ mnóstwo rozpadających się amerykańskich gratów. Gdzieniegdzie przejedzie campowóz ubogich sąsiadów ze Szwecji lub Niemiec. Patrzą tęsknie przez okna, bo pewnie też ich na nic nie stać. Wszystko kosztuje tu pierdyliard koron. Musieliśmy sprzedać nerkę, żeby zjeść obiad.
Jedzenie: makaron z kurczakiem (dobry, ale tak drogi, że staje w gardle).
Picie: miejscowe piwo (sikacz).
PS. Halski zjadł hamburgera z frytkami, ale się nie najadł.

Schronisko w jakimś potężnym starym gmachu. Masa ludzi z różnych krajów. Muza to mieszanka norweskich przebojów i knajpianego rzępolenia. Atmosferka zajebista, tylko prysznice mają klopy w kabinach (?!). Ciągle leje.

Tu relacja się urywa, ale zapewniam was, że podobnych wrażeń mieliśmy jeszcze mnóstwo. Jeden z najładniej położonych campingów w Andalsnes, pomiędzy górami a fiordami, z bezprzewodowym internetem i kolacją z parą Holendrów, którzy właśnie wrócili z Afryki i dwiema uroczymi studentkami z Niemiec, które robiły sobie jaja ze swoich rodaków turystów. Przepiękne Bergen i nocleg na dziko na osiedlowym trawniku, podróż do Anglii promem, podczas której można było obejrzeć fiordy z pokładu, próby dogadania się z Geordies w Newcastle czy ze Szkotami w Glasgow (to nieprawda, że Szkotki są brzydkie i noszą brody - dziewczynę z informacji turystycznej z Broadford na wyspie Skye wspominam do dzisiaj). Camping w Sligachan na tejże samej wyspie, gdzie wieczorem jadły nas midges a piwo w pubie serwował Polak, a rano deszcz i wiatr przykleił nam we śnie namiot do twarzy, czy nocleg w Dalston w Cumbrii, gdzie połowa wczasowiczów wieczorem wychodziła z campowozów i szła grać w golfa. Podróż koleją wzdłuż muru Hadriana, gdzie staruszki pouczały nas, że palenie szkodzi i postój na stacji w Runcorn, gdzie rozgrywała się akcja jednego z moich ukochanych seriali, Two pints of lager and a packet of crisps. Mógłbym wyliczać jeszcze długo.


I na koniec jeszcze garść nieśmiesznych dowcipów sytuacyjnych:

HALLAKAKA
(napis na plackach żytnich w Szwecji)

PROSZE NEI SCAC DO STAVU
(proponowany napis na stawie koło budy na Skye, w której nocowaliśmy; aluzja do regulaminów campingu wywieszanych w Szwecji dla Polaków po polsku, ponieważ zwykle były to przedruki, napisane właśnie taką łamaną polszczyzną; Halski w nocy chciał sikać do stawu z kaczkami, stąd pomysł tabliczki)

SILNIE MNIE TO JEBIE
(motto Halskiego na lato 2005; zazwyczaj zbywał tak wszelkie moje uwagi)

(C) Katz
18.08.2005-10.08.2006*

 

* tak, tyle czasu zajęło Katzowi przepisanie tych paru zdań do komputera . Średnio wychodzi 24 znaki dziennie, to tyle, co napisanie niecałe 3 razy "ala ma kota". [WM]

PS. Prosimy nie traktować powyższej relacji szczególnie serio, jakkolwiek historia ta ma rzeczywiste podstawy :-)

 


Opracowanie internetowe (C) Wojtek Michalski. Strona stanowi nierozłączną część witryny http://www.kolej.one.pl/~halski/.